poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział III



Rozdział III

Spojrzałam zdziwiona na dziewczynę. Ale ona patrzyła na Horana z niewinną minką. Niall odwrócił się w moją stronę starając się złapać moje spojrzenie ale ja wpatrywałam się w swoje buty. Starannie dobierając słowa odpowiedział:
-Jesteśmy przyjaciółmi. – odpowiedział dziewczynie, wiedząc, że większość całą tą scenę uwieczniła na kamerze. Na dowód tego podszedł do mnie i uścisnął mnie szepcząc do ucha:
-Prawda?
Uśmiechnęłam się do niego zadowolona z odpowiedzi. Przez chwilę myślałam, że powie, iż w ogóle się nie znamy. Blondyn przeprosił dziewczyny, mówiąc, że trochę nam się spieszy. Kiedy grupka się rozeszła zapytał mnie:
-To przyjechałaś taksówką, czy masz swój samochód?
-Na razie jeżdżę autem taty, ale obiecali mi, że za rok dostan… - przerwałam w połowie uświadamiając sobie, że za rok może mnie już nie być.
-..dostaniesz własne, tak? – podpowiedział.
-Tak. – potwierdziłam. Starałam się mieć pogodny wyraz twarzy ale na próżno, bo blondyn zapytał:
-Co jest?
-Nic, nic. Tylko się tak zawiesiłam. – odpowiedziałam chyba trochę za szybko. Nie uszło to uwadze chłopaka.
-Hej, coś się stało? – zapytał z troską malującą się na tej uroczej twarzy.
-Nie, wszystko jest ok. Tylko jeszcze nie wiem czy na pewno dostanę to auto. – skłamałam. – Późno już. Rodzice pewnie się martwią, bo obiecałam im, że będę w domu przed jedenastą. – kolejne kłamstwo.
-Okey, ale daj mi chociaż swój numer. – powiedział  ze śmiechem. Nabazgroliłam swój numer na ulotce z Nando’s i wręczyłam mu kartkę. Nie spiesząc się ruszyliśmy w stronę samochodu.
-Sue, co się stało? Nic nie mówisz… - stwierdził blondyn patrząc na mnie z troską. Nie bardzo wiedziałam jak powiedzieć mu o mojej chorobie. „Jestem chora Niall i za kilka miesięcy mogę już nie żyć.” No bo to nie brzmi zbyt… no jak? Jak może brzmieć wyznanie śmiertelnej choroby osobie, którą parę godzin temu dopiero się poznało? Teraz lepiej nic nie mówić. Ale mogłabym znać jego zdanie na ten temat…
-Zastanawiam się… jak wyglądają ostanie miesiące życia ludzi mających raka albo jakąś inną, śmiertelną chorobę.– powiedziałam ostrożnie. Spojrzał na mnie zdezorientowany ale zaraz oprzytomniał i powiedział:
-Miałem przyjaciela… z rakiem płuc. Powiedział mi, że doceniamy dopiero to co straciliśmy. On stracił możliwość życia. Umarł… dwa lata temu. Od tamtego czasu inaczej patrzę na takie osoby. Już wiem co mogą przeżywać. Już wiem, że do ostatnich chwil chcą wykorzystać wszystkie możliwości. Spróbować wszystkiego co nowe, nieznane… - rzekł ze smutkiem, po chwili zapytał mnie - Sue, czy chcesz mi coś powiedzieć?
-Ja… Bo widzisz… - Nie powiem mu tego teraz. Powiem mu po operacji.– …Tak się tylko zastanawiałam. Bo moja babcia jest chora i naprawdę nie wiedziałam jak mam na to patrzeć. Dziękuję, że pomogłeś mi to zrozumieć.– skłamałam gładko.
-Dziwnie się zachowujesz. Ale uznajmy, że nie zwariowałaś. – powiedział i oboje wybuchliśmy śmiechem. Od razu poprawił mi się humor. Kiedy się opanowaliśmy, rozejrzałam się dookoła i spytałam:
-…Ej, gdzie my jesteśmy?
Blondyn popatrzył na okolice.
-Szliśmy w stronę parkingu ale… teraz, to ja już nie wiem… – odparł, powstrzymując śmiech. – Nie no, nie mogę! – rzekł i znów zaczął się śmiać, a ja razem z nim. Musiałam usiąść. Chłopak wziął ze mnie przykład i przykucnął koło mnie. Pierwsza się ogarnęłam i z szerokim uśmiechem jeszcze raz dokładniej przyjrzałam się temu miejscu. Księżyc oświetlał taflę wody oraz miejsce w którym staliśmy. Dalej były uliczki wciąż tętniące życiem mimo późnej pory. Pomogłam chłopakowi podnieść się z klęczków i ze śmiechem przyglądałam się jak próbuje włączyć GPS w telefonie.
-No, to są chyba jakieś żarty! – krzyknął nagle, a ja patrzyłam jak ekran telefonu rozświetla informacja o rozładowaniu baterii, a potem gaśnie. – Wszystko się dzisiaj zmówiło, czy co? – rzucił pytanie w przestrzeń. A ja, jak to ja, znów nie wytrzymałam i zaczęłam się głośno śmiać.
-Więc tak...Mamy:     -jeden rozładowany telefon                       
                                   -kluczyki od zaginionego samochodu
                                   -jednego, zdesperowanego Irlandczyka
                                   oraz
                                   -jedną, płaczącą ze śmiechu Australijkę - stwierdził blondyn.
-Co z tym możemy zrobić? – spytałam z sarkazmem. Po kilkunastu minutach, które spędziliśmy na śmianiu się z naszej głupoty postanowiliśmy pójść do pobliskiego baru i wezwać taksówkę. W końcu oni muszą mieć telefon…
***
-Telefon nie działa. – oświadczył barman.
-Żartuje pan. – rzekłam z niedowierzaniem. – A jest jakiś w okolicy?
-Jest automat telefoniczny przy tej wypożyczalni rowerów. Ale od dawna jest zepsuty.
Spojrzałam na Horan’a w tym samym czasie co on na mnie. Chyba nie mamy wyboru. Musimy zrobić sobie małą wycieczkę rowerową…
***
-Chociaż tym razem mieliśmy szczęście. – powiedział zadowolony Irlandczyk kiedy wsiadaliśmy na niebieskie rowery.
-Gdzie tu szczęście? Ja mam zadyszkę po paru metrach, nie mówiąc już o kilkunastu kilometrach, które dzielą mnie teraz od domu. – oświadczyłam patrząc na swój rower z niepokojem.
***
Dotarłam do domu po godzinie. Postanowiłam zacząć od sprawdzenia, czy aby na pewno mam płuca. Ale tak na serio, to pożegnałam się z Horan'em i weszłam/wczołgałam się do swojego pokoju starając się nikogo nie obudzić. Chłopak powiedział, że jutro do mnie zadzwoni i sprawdzi, czy nadal żyję. Co za ironia…